Kilimandżaro cz. 3

SHIRA Camp 3840 m n.p.m 

Dzień rozpoczęliśmy od samego świtu. O 7 rano asystent naszego przewodnika przyniósł nam miseczki z ciepłą wodą. Na zewnątrz było zimno, ale na tyle znośnie, aby można było przeprowadzić poranną toaletę. 


Śniadanie na nas czekało a po krótkiej odprawie z przewodnikiem maszerowaliśmy dalej pod niemałą górkę do następnego obozu. Jak już wcześniej wspominałam, przewodnik był dość małomówny. Swoją uwagę skupiał na tempie marszu. Szliśmy noga za nogą, baardzo powoli, ale co ciekawe do celu docieraliśmy zawsze dość szybko.


W Shira Camp namioty zostały rozstawione a na nas czekał prezent w formie popcornu i herbaty. Widzieliśmy przepiękny zachód słońca,który uwieczniłam na zdjęciach. 


Dowiedzieliśmy się także, że para naszych znajomych Norwegów, zakończyła swoją wyprawę. Dziewczyna dostała wysokiej gorączki i bardzo źle znosiła panujące tu warunki do oddychania.

Powietrze było rzadsze, ale nam problemu nie sprawiało. W czasie wędrówki nasz przewodnik dbał abyśmy pili możliwie jak najwięcej wody- dziennie około 4 litry. Każdego dnia mieliśmy uzupełniane worki na płyn typu "Camelbak", które nosiliśmy na plecach. Braliśmy również tabletki obniżające ciśnienie. 

Tej nocy niebo było gwiaździste, natomiast moje spanie było marne...i wstałam zmęczona.



THE WEDGE 4590 m n.p.m
Dzień trzeci nie należał do najłatwiejszych. Około 8:00 wyruszyliśmy w kierunku upragnionego szczytu. Weszliśmy na wysokość 4590 m n.p.m w celu aklimatyzacji. Fauna na tym obszarze była dość skąpa. Dużo skał i pyłu wulkanicznego. 

Samopoczucie i oddychanie zaczęło sprawiać mi problem, ale wszystko starałam się wykonywać na powolnych obrotach. Po mężu nie było widać oznak złego samopoczucia. 

Następnie ruszyliśmy w dół szlakiem do obozu. Przewodnik nadawał niemalże żółwie tempo. Roślinność niżej zaczynała się zielenić. Od 3500 do 4000 m rozciągało się piętro rododendronów i karłowatych jałowców oraz hal wysokogórskich. 

BARRANCO CAMP 3900 obóz z górą na śniadanie (breakfast)

Namiot był rozbity z powitalną herbatką i ciasteczkami. Chwilami podziwiałam naszą ekipę za solidną pracę. Wyruszali jakiś czas za nami a i tak przychodzili najszybciej, żeby zdążyć wszystko ponownie rozstawić. Dzielni i pracowici ludzie. Dochodząc do każdego obozowiska musieliśmy wpisywać się do księgi wieczystej, aby zostawić swój malutki ślad :) 

Nogi tego dnia mocno bolały, ale byliśmy szczęśliwi ,że dotarliśmy na miejsce i już jesteśmy tak niedaleko celu. Krajobraz był tak piękny, że nie da się go opisać słowami. 
Góra Barranco

  
Noc nie była dla mnie łaskawa. Mało spałam, bo czułam w sobie dziwny niepokój. Żałowałam, że nie miałam przy sobie tabletek nasennych. Wiedziałam, że brak snu i regeneracji to z rana mniej siły na pokonanie dalszej części drogi. Rano góra do nas przemówiła ;)
- jestem wasza do zdobycia, czekam..

1 komentarz :

  1. Piękne widoki! Taka podróż musi być cudownym doświadczeniem :)
    majasikoraworld.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka